Tekst autorstwa austriackiego dziennikarza René J. Laglstorfer właśnie o tym wyjezdzie. Zachęcamy do lektury :)
Oliver, nasz pochodzący z Austrii przewodnik, mieszka na swej wymarzonej wyspie od roku 2011. Od tamtej pory przemierza Azory wzdłuż i wszerz, wyszukując coraz to nowych fascynujących tras. Świetnie zna też wielu tutejszych mieszkańców – może się więc zdarzyć, że w trakcie jednej z takich wędrówek pomacha do niego jakiś gościnny właściciel winnicy, by zaprosić całą grupę na małą degustację.
Razem z Oliverem powędrujemy także wśród wodospadów i okazałych dracen. W Furnas, na głównej wyspie archipelagu – São Miguel – skosztujemy Cozido, lokalnej specjalności, której nie dostaniemy nigdzie indziej: to potrawa, którą godzinami gotuje się w garnku umieszczonym w zagłębieniu wykopanym w ziemi i ogrzewanym wysoką temperaturą pochodzącą z wulkanu.
Pico ma 2351 m wysokości, z których uczestnicy wędrówki muszą pokonać zaledwie 1000 – nic prostszego, mogłoby się zdawać. Oliver szybko wyprowadza nas jednak z błędu: nawet doświadczeni we wspinaczce turyści potrafią tu zawrócić w pół drogi, a to wszystko ze względu na zmieniające się gwałtownie warunki atmosferyczne. W jednej chwili nad zalanym słońcem szczytem Pico mogą się pojawić burzowe chmury i strugi deszczu. To właśnie tu mieszają się najróżniejsze wpływy pogodowe, których gwałtowne zmiany da się zaobserwować gołym okiem.
Hen na Atlantyku
Surowe wyżyny, imponujące jeziora wulkaniczne, wyrastające wysoko ponad poziom morza góry wulkaniczne, zapierające dech w piersiach strome zbocza z malowniczymi wodospadami – Azory to prawdziwy raj dla amatorów pieszych wycieczek. Do najpiękniejszych miejsc portugalskiego archipelagu na Atlantyku zabierze nas mieszkający tu od kilku lat przybysz z Austrii.
– Znajdujemy się w samym środku ogromnego krateru o średnicy 14 kilometrów. Ostatnia erupcja tego wulkanu nastąpiła w roku 1630, czyli – z geologicznego punktu widzenia – całkiem niedawno – opowiada grupie dwunastu amatorów wędrówek Oliver Handler w znanym z siarkowych źródeł kurorcie Furnas położonym w archipelagu Azory. Pochodzący z Austrii przewodnik mieszka na Azorach, które właściwie powinny nosić nazwę Milhafres, od roku 2011. – Portugalscy odkrywcy wzięli tutejsze liczne myszołowy za jastrzębie. Ich nazwa po portugalsku to właśnie Açores, dlatego dziś wędrujemy właśnie po Azorach – mówi z uśmiechem zaskoczonym słuchaczom 42-letni znawca tutejszej historii.
Drogę do Furnas na głównej wyspie São Miguel wyznaczają stare kościoły, stada krów i pola kukurydzy. To właśnie ta wyspa jest jedną z dziewięciu w azorskim archipelagu, z których wraz z Oliverem odwiedzimy cztery. Już na miejscu z każdego niemal otworu, nawet z rur odpływowych, unosi się dym i dobiega dźwięk bulgotania. Mające swoje źródło w pracy wulkanu fumarole siarkowe przydają temu miejscu pewnej tajemniczości, niemal mistycyzmu – szczególnie gdy świeci słońce oraz nocą, gdy widać pod światło opary mgły, dające efekt jedynej w swoim rodzaju gry świateł i cieni.
W niektórych kalderach gotuje się kolby kukurydzy, a następnie sprzedaje turystom. 80 stopni to idealna temperatura w źródle, aby zaparzyć azorską herbatę, uprawianą tutaj od kwietnia do października. Jedną z największych atrakcji są jednak liczne publiczne i prywatne kąpieliska. Najpiękniejsze to termy Poça da Dona Beija, gdzie w tropikalnym ogrodzie na licznych kamiennych tarasach oraz w korycie strumienia zażyć można kąpieli – to prawdziwy raj, w którym najbardziej nastrojowo jest właśnie nocą.
Wykopane jedzenie
– Czas na odrobinę wrażeń prosto z filmu „Jurassic Park” – mówi Oliver, zapowiadając kolejną spektakularną wycieczkę, która czeka nas już następnego dnia. Patrząc na gigantyczne paprocie i obfitą, niczym nienaruszoną florę tego miejsca, ma się naprawdę wrażenie powrotu do prehistorii. Jak z katalogu, z gęstej dżungli tryska tu wysoki na 20 metrów wodospad Salto de Prego, spadający prosto do naturalnego zbiornika, w którym mamy okazję popływać. – Jego nazwa „Wodospad-Gwóźdź” pochodzi przypuszczalnie od uczucia na skórze osoby, która stanie pod spływającymi z góry masami wody – mówi Oliver, który od 15 lat nieustannie podąża najpiękniejszymi ścieżkami Azorów. Charyzmatyczny imigrant z Austrii każdego roku pomaga 200 turystom ze swej ojczyzny, a także Niemiec i Szwajcarii w odkrywaniu najpiękniejszych miejsc tego archipelagu.
Po powrocie do Furnas przyglądamy się, jak z jeziora wulkanicznego o tej samej nazwie wykopywana jest nasza kolacja. Lokalny specjał Cozido gotowany jest powoli w ziemi o temperaturze 70 do 80 stopni. Przygotowuje się go z kaszanki o nazwie Marlene, a także kawałków wieprzowiny, wołowiny i drobiu, warzyw, ziół oraz ziemniaków. – Wcześniej zdarzały się przypadki, gdy ktoś wykopał cudzy garnek, co prowadziło do konfliktów między rodzinami, dlatego dziś w gminie jest wyznaczony do tego wykopywacz – opowiada przy kolacji Oliver.
Z wizytą w kraju Hobbitów
– Patrząc z perspektywy turysty z Europy Środkowej, Azory wydają się być w pewnej izolacji, daleko na Atlantyku – mówi Oliver. – Jednak z drugiej strony, można je określić właśnie jako położone dość centralnie: od Toronto dzieli nas stąd zaledwie pięć godzin lotu, a od Bostonu jeszcze mniej, bo cztery.
Wyspa Faial
W jej stolicy – mieście Horta – dzięki licznym angielskim pubom i międzynarodowej przystani żeglarskiej, panuje tu prawdziwie kosmopolityczny klimat.
W roku 1957 mieszkańcy wysp byli świadkami rzadkiego zjawiska przyrodniczego: Po gwałtownym wybuchu wulkanu Capelinhis wyspa Faial powiększyła się o półwysep o powierzchni 2,4 km kw. Zostawiwszy za sobą zieleń, której obrzeża wyznaczają dawną granicę lądu, wkraczamy na surowe, pokryte brązowym piaskiem połacie przywodzące na myśl krajobraz marsjański. Wyjątkową osobliwością jest tu latarnia, która wcześniej umieszczona była nad samym morzem, ale od tamtej eksplozji stoi dumnie w środku lądu i nie pełni już swej dawnej funkcji. Po dziś dzień około połowy lądu powstałego z wulkanicznego pyłu ponownie znalazło się pod wodą. Pod koniec naszej wędrówki mamy jeszcze okazję podziwiać ową górę, która wyrasta sponad morskich fal niczym gigantyczny stożek: to wulkan Pico o wysokości 2351 metrów, co czyni go najwyższym szczytem Portugalii oraz naszym wielkim wyzwaniem na kolejny dzień.
Około godziny 7.30 rusza pierwszy prom z Horty na sąsiednią wyspę Pico, która – dzięki obecności wulkanu tworzącego niezwykły mikroklimat – słynie z najlepszego wina na Azorach. W bazie postojowej otrzymujemy nadajnik GPS, z którego w nagłych wypadkach można wezwać pomoc. Pogoda jest kiepska ze względu na gęstą mgłę oraz drobny deszcz, który w dodatku nabiera na sile. Mimo to, żaden z uczestników długo wyczekiwanej wspinaczki nie chce odmówić sobie możliwości dotarcia na dach wspaniałego archipelagu. Przy odpowiednim obuwiu, które sprawdzi się na śliskich kamieniach wulkanicznych, a także ciepłym odzieniu, powinno pójść jak z płatka.
Strome wejście pod górę
– Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, na co się porywa. Nie każdy jest tak dobrze przygotowany, jak wy Austriacy – mówi 28-letnia mieszkanka Azorów Isabel, która od 2010 roku pracuje w schronisku Pico i naliczyła w tym roku dwa razy więcej akcji ratunkowych z powodu trudnych warunków niż w roku poprzednim. Trwające około trzech godzin wejście na brzeg krateru jest strome i wyczerpujące. Dotarłszy do szczytu wulkanu – Piquinho, wiemy, że mamy dużo szczęścia, ponieważ pasmo obecnych jeszcze przed momentem chmur rozstępuje się na chwilę i pozwala nam cieszyć się promieniami słońca, które wkrótce mają nas opuścić z powodu kolejnego deszczu. Zejście staje się więc naprawdę wycieńczające i wyjątkowo trudne ze względu na konieczność schodzenia po śliskim podłożu z zastygłej lawy. Mimo wszystko zejść udaje się całej grupie, w tym nawet najstarszym, niemal 80-letnim uczestnikom wyprawy.
W trakcie schodzenia drogę powrotną – niczym pokryty asfaltem chodnik – wyznaczają zastygłe strumienie lawy „spływające” ku dolinie. W wielu miejscach kamienie są naprawdę gorące, a z niektórych szczelin wydobywa się dym – aktywny wulkan Pico nie śpi bowiem nigdy. – Naszą skorupę ziemską porównuję czasem do przetartej skarpetki, w której zrobiła się dziura, przez którą dochodzi do wybuchu wulkanu – mówi przewodnik górski Oliver. Od Azorów po Lizbonę ciągnie się podobno pasmo zlokalizowanych pod wodą wulkanicznych gór, którym – w przeciwieństwie do potężnych wulkanów Pico i Capelinhos – nie udało się wychylić ponad poziom morza. – Ale może na odległym Atlantyku pojawi się wkrótce kolejna wyspa do odkrycia...? – mówi Oliver na pożegnanie.